Damian. Wałbrzych, wrzesień 2014. fot. Jacek Zych
KIEDY Damian przyszedł do pracowni i zaczął opowieść o treningu odważnikami typu kettlebells, nie do końca potrafiłem zrozumieć co do mnie mówi – tym bardziej, że trening siłowy nieodmiennie kojarzył mi się z siłownią, hantlami, sztangami i wszelkimi innymi kawałkami pojazdów kosmicznych, na których spoceni faceci tracą nie tyle wagę, co pieniądze.
Opowiadał o odważnikach – kettlebells – o rosyjskich tradycjach takiego treningu, o specnazie, o migracji kettlebells do Stanów i Europy. Opowiadał o treningu opartym jedynie o te ciężarki, pompki i przysiady. Jakoś nie do końca chciało mi się w to wierzyć – do czasu, kiedy dziś przyniósł do studia dwa dwudziestokilowe ciężary i machał nimi, jakby ważyły tyle, co siatka ziemniaków.
Mapka pokazująca skalę poszukiwań 4 letniego chłopca, który 18 września 2014 zaginął w Książańskim Parku Krajobrazowym.
TVN podała, a lokalne portale z entuzjazmem podchwyciły wiadomość o zaginięciu, a potem szczęśliwym uratowaniu 4-letniego chłopca, który zabłądził w Książańskim Parku Krajobrazowym. (http://walbrzych.naszemiasto.pl/artykul/walbrzych-4-letni-wojtek-odnaleziony-zdjecia,2424087,artgal,t,id,tm.html#4f73d29c0e6061fc,1,3,5) Histeria, radość, szał, łzy szczęścia. Czytając to jednak zastanawiam się, czy naprawdę jest się z czego cieszyć i czym chwalić?
Kiedy czytam, że 300 ratowników, patrol na quadzie i śmigłowiec przez 15 godzin szukało jednego malca, który spał tuż przy ścieżce, oddalony od poszukujących o niecałe dwa kilometry kwestia nieodnalezienia przez 4 lata Iwony z Gdańska przestaje być dla mnie czymś zaskakującym.
Warszawa Powiśle – wyabstrahowane od rzeczywistości miejsce w stolicy. Hipsterskie. Miejsce, w którym spotkać można znanych i lubianych (tych mniej lubianych też), ale żeby się wysikać trzeba odstać 45 minut w gigantycznej kolejce, albo w przypływie desperacji lać na świeżym, narażając na odgryzienie jąder przez szczura giganta grasującego po nieodległym śmietnisku. Miejsce, w którym za lurowaty napój, przypadkowo tylko nazywany piwem, dasz 11 zeta, a następnie postawisz plastikowy kubek na półcentymetrowej warstwie lepkiej mazi zalegającej stolik. Do baru Warszawa Powiśle dojedziesz rowerem – jednak jeśli chciałbyś z niego rowerem wrócić – dopadnie cię strażnik miejski. Jeden z wielu czających się w krzakach pobliskiego skweru. Taki jest Bar Warszawa Powiśle. Nie zmienia to faktu, że od czasu do czasu lubię się sponiewierać w takim miejscu.
Jechałem skoro świt do Mieroszowa do klienta. Gdzieś kątem oka zobaczyłem błyszczącą w słońcu diamentami kropel, rozciągniętą między palikami ogrodzenia pajęczą kolię… Takie…kiczowate, ale bardzo jesienne 🙂
Popatrz na mgłę, ileż cudów ukrywa mgła!
Chcesz do nich dojść, lecz niewiele masz szans,
mgła cię pochłonie, ale wiedz – kiedy przegrasz z nią,
zęby zaciśnij i idź jeszcze raz! / W.Wysocki
Cisza. Spokój. Puste knajpy. Dobre jedzenie, pyszne ryby. Oto pierwsze skojarzenia, jakie przychodzą mi do głowy, kiedy mam opowiedzieć o tym, co spotkało mnie w malutkim miasteczku Ryn na Mazurach. Początek września zachwycił pogodą i zaskoczył spokojem – zupełny brak turystów, poza kilkoma łódkami w marinie, poza jedną wycieczką emerytowanych faszystów. Polubiłem… chętnie przyjechałbym tu na dni kilka – na rower – pokręcić się po okolicy. Chyba warto.
Jedna wielka kolorowa kupa. Żeby nie powiedzieć gorzej. Kiedy w końcu ktoś zrobi porządek z tym badziewiem wieszanym na murach, płotach, fasadach, zasłaniającym całe miasta. Warszawa zginęła pod siatkami, banerami i reklamą wielkoformatową. Haft. Rzygi.